rozdział V
Jason
Co, tu robię?
Dlaczego tu jestem?
I najważniejsze... Skąd się tu wziąłem?
Gdy się obudziłem, leżałem na czymś zimnym. Ciemność otaczała mnie z każdej strony. Jedynym światłem był otwór w dachu, który rzucał odrobinę jasności na wykończonego walką z bólem Percy'ego.
Nienaturalnie blada twarz i włosy posklejane od potu, dały mi do zrozumienia, że jest źle. Gdy zbliżyłem się do niego, zorientowałem się, że leży w wielkiej plamie krwi. Własnej krwi. Bluzka, jak i kurtka była przesiąknięta czerwoną cieczą.
Nigdy nie byłem dobry w medycynie, a zwłaszcza dlatego, że zdarzało mi się mdleć na widok krwi. Wszystko jedno. Nie umierałby teraz, gdyby nie przyjął ciosu wymierzonego we mnie.Musiałem spróbować coś zrobić, nie ważne, że nie wiedziałem jak.... że mogłem zrobić gorzej.
W moich rękach był jak szmaciana lalka, poddawał się temu co robię bez żadnego oporu. Delikatnym ruchem pozbyłem się jego kurtki, a potem tak samo koszulki.
Bogowie!
Ja się do tego nie nadaję. Za nic!
W pierwszym momencie zakręciło mi się w głowie. Rozcięcie było naprawdę rozległe i pomimo, litrów krwi, które były już poza nim, dalej krwawiło i to porządnie. Moje ręce się trzęsły, gdy odrywałem po kawałku własnej bluzki, żeby zatamować krwotok.
- Będzie dobrze, Jackson. - mówiłem - Wrócimy na Argo i wszystko będzie jak dawniej.
- Zabij mnie. – wyszeptał w końcu Percy, podając mi sztylet.
- Co?! Ale…
- Zakończ moje cierpienie. - Sądziłem, że żartuje, ale jego oczy były pewne. Nie kłamał, naprawdę chciał, żebym to zrobił. – Ostatnie czego chce to trafić w łapy Gaii w takim stanie. – Miał rację. Jego rana nie zniknęła, a dodatkowo była jakby większa i nieopatrzona. Nikogo nie obchodziło, czy będzie żywy czy nie. I tak miał umrzeć. Wziąłem do ręki zimny spiżowy sztylet. Uniosłem dłonie wysoko z zamierzonym ciosem, ale szybo opuściłem je.
- Nie potrafię.
- Potrafisz! – Upierał się. Obejrzałem się przez ramię. Piper spała przykryta niby ‘kocem’, ale po jej policzkach ciekły łzy. ‘Percy…’ załkała przez sen. Może właśnie śniła o tym jak umiera? Otworzyłem usta by zaproponować mu kontakt z wodą, ale uciszył mnie:
- To nie wypali. Wiesz dlaczego straciłeś przytomność?! Pozbawili cię mocy półboga. Mnie z resztą też. – Spuściłem głowę. Czy mogło być gorzej? Ciszę znów przerwał Percy.
- Jason jeśli ty tego nie zrobisz, zrobię to sam. – Odetchnąłem.
- Musi być inne wyjście. Co z Ann? Chcesz ją opuścić?! – Grałem na czas. Może znajdę coś z czego da się zrobić opatrunek.
- Na moim miejscu zrobiłaby to samo! – krzyknął i natychmiast tego pożałował. Zacisnął powieki i stłumił ból. – Nie widziałeś tyle śmierci w męczarniach co ja Grace. Nie chcę kończyć tak samo.
- Ja…- Nad nim zamigotało coś jasnego. Bogini pojawiła się tylko na chwilę, ale gestem ręki pokazała mi, że decyzja Percy’ego jest słuszna. Wziąłem głęboki oddech.
- Obiecaj mi tylko jedno. Zaopiekuj się Annabeth. – Kiwnąłem głową i wykonałem ruch. Szybko i precyzyjnie. Nawet się nie skrzywił. Zamarł z uśmiechem na ustach, jakby wiedział, że wypełnił swoje przeznaczenie. Wciąż trzymałem ręce na sztylecie. Nie mogłem ich oderwać. Z tego wyrwała mnie Piper.
- Jason! – Wiedziałem, że muszę powiedzieć jej prawdę mimo iż pewnie mi nie uwierzy.
- On sam….- W tej chwili drzwi auta się otworzyły. Światło dnia mnie oślepiło. Czułem tylko jak ktoś szarpie moją rękę i wyciąga na zewnątrz. Potem znów była ciemność. Ja, Piper i pusty pokój. Otuliłem ją ramieniem i pocałowałem w czoło.
- Będzie dobrze. – Powiedziałem, by dodać jej otuchy, ale sam w to nie wierzyłem. Śmieszne, dokładnie to samo powiedziałem Percy'emu, ale on nie wyszedł z tego żywy.
- Naprawdę? Bez Percy’ego, bez Nico, a może nawet bez reszty? Tylko ty mi zostałeś i obiecaj mi, że jeśli stąd wyjdziemy, wyjdziemy razem.
- Obiecuję słońce. – Była to jedyna dobra chwila od pewnego czasu. Zaraz znów pojawili się trupi legioniści. Wyciągnęli Piper siłą, nie zwracając uwagi na jej i moje protesty. Ciężkie drzwi zamknęli mi przed nosem. Nie mam pojęcia co z nią robili, ale słyszałem wrzaski tak rozpaczliwe jak jeszcze nigdy.
- ZOSTAWCIE JĄ! – Biłem pięściami w drzwi. – ONA NIE JEST NICZEMU WINNA!
- JAAASOOON!!! – Wrzask rozdzierający moje serce. Wołała o pomoc, a ja nie mogłem nic zrobić. Czułem się tak potwornie bezsilny. Waliłem w stal dobre parę minut. Jej krzyki powoli cichły. Zaczynałem myśleć, że ona… Nie, nie wolno dopuszczać do siebie takiej myśli.
- Zakończ moje cierpienie. - Sądziłem, że żartuje, ale jego oczy były pewne. Nie kłamał, naprawdę chciał, żebym to zrobił. – Ostatnie czego chce to trafić w łapy Gaii w takim stanie. – Miał rację. Jego rana nie zniknęła, a dodatkowo była jakby większa i nieopatrzona. Nikogo nie obchodziło, czy będzie żywy czy nie. I tak miał umrzeć. Wziąłem do ręki zimny spiżowy sztylet. Uniosłem dłonie wysoko z zamierzonym ciosem, ale szybo opuściłem je.
- Nie potrafię.
- Potrafisz! – Upierał się. Obejrzałem się przez ramię. Piper spała przykryta niby ‘kocem’, ale po jej policzkach ciekły łzy. ‘Percy…’ załkała przez sen. Może właśnie śniła o tym jak umiera? Otworzyłem usta by zaproponować mu kontakt z wodą, ale uciszył mnie:
- To nie wypali. Wiesz dlaczego straciłeś przytomność?! Pozbawili cię mocy półboga. Mnie z resztą też. – Spuściłem głowę. Czy mogło być gorzej? Ciszę znów przerwał Percy.
- Jason jeśli ty tego nie zrobisz, zrobię to sam. – Odetchnąłem.
- Musi być inne wyjście. Co z Ann? Chcesz ją opuścić?! – Grałem na czas. Może znajdę coś z czego da się zrobić opatrunek.
- Na moim miejscu zrobiłaby to samo! – krzyknął i natychmiast tego pożałował. Zacisnął powieki i stłumił ból. – Nie widziałeś tyle śmierci w męczarniach co ja Grace. Nie chcę kończyć tak samo.
- Ja…- Nad nim zamigotało coś jasnego. Bogini pojawiła się tylko na chwilę, ale gestem ręki pokazała mi, że decyzja Percy’ego jest słuszna. Wziąłem głęboki oddech.
- Obiecaj mi tylko jedno. Zaopiekuj się Annabeth. – Kiwnąłem głową i wykonałem ruch. Szybko i precyzyjnie. Nawet się nie skrzywił. Zamarł z uśmiechem na ustach, jakby wiedział, że wypełnił swoje przeznaczenie. Wciąż trzymałem ręce na sztylecie. Nie mogłem ich oderwać. Z tego wyrwała mnie Piper.
- Jason! – Wiedziałem, że muszę powiedzieć jej prawdę mimo iż pewnie mi nie uwierzy.
- On sam….- W tej chwili drzwi auta się otworzyły. Światło dnia mnie oślepiło. Czułem tylko jak ktoś szarpie moją rękę i wyciąga na zewnątrz. Potem znów była ciemność. Ja, Piper i pusty pokój. Otuliłem ją ramieniem i pocałowałem w czoło.
- Będzie dobrze. – Powiedziałem, by dodać jej otuchy, ale sam w to nie wierzyłem. Śmieszne, dokładnie to samo powiedziałem Percy'emu, ale on nie wyszedł z tego żywy.
- Naprawdę? Bez Percy’ego, bez Nico, a może nawet bez reszty? Tylko ty mi zostałeś i obiecaj mi, że jeśli stąd wyjdziemy, wyjdziemy razem.
- Obiecuję słońce. – Była to jedyna dobra chwila od pewnego czasu. Zaraz znów pojawili się trupi legioniści. Wyciągnęli Piper siłą, nie zwracając uwagi na jej i moje protesty. Ciężkie drzwi zamknęli mi przed nosem. Nie mam pojęcia co z nią robili, ale słyszałem wrzaski tak rozpaczliwe jak jeszcze nigdy.
- ZOSTAWCIE JĄ! – Biłem pięściami w drzwi. – ONA NIE JEST NICZEMU WINNA!
- JAAASOOON!!! – Wrzask rozdzierający moje serce. Wołała o pomoc, a ja nie mogłem nic zrobić. Czułem się tak potwornie bezsilny. Waliłem w stal dobre parę minut. Jej krzyki powoli cichły. Zaczynałem myśleć, że ona… Nie, nie wolno dopuszczać do siebie takiej myśli.
Moje powieki powoli
opadły. Przed oczami miałem wszystko to co przeżyłem z herosami na Argo II. I
tak szybko to straciłem? Sen przyszedł sam i nagle. Jakiś głos w głowie mówił
‘Jasonie. Prawdziwe piekło dopiero się zacznie.’
Jesteś okrutna. Manipulujesz moimi uczuciami jak lalką woodo. Najpierw uwielbiam Jeynę, potem znowu Jasper... Potem znowu już nie wiem... :'(
OdpowiedzUsuńAle i tak rozwalił mnie Jason mdlejący na widok krwi xD
OdpowiedzUsuńStraaaaaasznie krótki !! Daj dłuższy i jak mogłaś zabić Percyego ???!?!?!!??!?!!?
OdpowiedzUsuńNadal jestem wściekła że zabiłaś Nico... Percy'ego przeżyje, ale i tak.... ;____;
OdpowiedzUsuńsuper jedziesz dalej ^^ piękny i ja też jestem okrutna
OdpowiedzUsuńTy MORDERCO ! Nie odzywaj się do mnie.... zabiłaś mojego męża.....
OdpowiedzUsuń