niedziela, 23 lutego 2014

rozdział VII

Troszkę makabryczny, aczkolwiek mi się podobał ^^
Rozdział VII
Jason

Poczułem rozpierający ból w czaszce, zupełnie jakby ktoś przywalił mi pustakiem. Otworzyłem oczy i z przerażeniem dotknąłem ciepłej cieczy na policzku. Wypływała z rany na głowie.
- Mocno spałeś, Grace. - Jakiś facet w wojskowych ciuchach, trącił mnie butem. Jęknąłem cicho, gdy jego twarda podeszwa zetknęła się z moim wycieńczonym ciałem. 
- Nie płacz królewno. - rzucił z ironią. - WSTAŃ! 
Może i dałbym radę sam, ale on nie chciał czekać. Pewną ręką złapał mnie za włosy i podciągnął do góry. 
- STÓJ PROSTO JAK DO CIEBIE MÓWIĘ! - Trzepnął mnie metalową pałką z taką siłą, że ponownie upadłem tym razem bez żadnej możliwości podniesienia się choćby na parę centymetrów.
- Porozmawiajmy o Reynie... - Nie powiem, że mnie to nie zdziwiło. Facet, który miał wyciągać ze mnie informacje dla oddziałów Gaii, chce rozmawiać o mojej przyjaciółce z dawnego obozu.
- Kim jesteś, żeby...
- Oh, no tak! Ja znam ciebie, ale ty mnie już nie koniecznie. Carlos Ramirez-Arleano. - Podał mi rękę w niby przyjacielskim geście, lecz nie odwzajemniłem go.
- Słuchaj, nie mam zbytniej ochoty długo patrzeć na twoją gębę, więc powiesz mi co chcę wiedzieć, albo zmasakruję ją tak, że już nawet twój tatuś na Olimpie cię nie pozna. - Obracał w palcach nóż.
Przełknąłem ślinę, lecz nagle mi jej zabrakło. Strach narastał z każdą sekundą. Myśli wciąż wracały do Piper. Przecież może wykorzystać ją przeciw mnie, o ile jeszcze jej nie zabił. Nie. Ona żyje i będzie żyła. Chociażbym ja miał zginąć za nią.
- Kochasz moją córkę? – zapytał z powagą, ale tak jakby znał odpowiedź.
- N-nie. – opowiedziałem cichutko. Nigdy w życiu się jeszcze tak nie bałem.
- Więc dlaczego nigdy jej tego nie powiedziałeś?! Dlaczego nie dałeś jej do zrozumienia, że jej nie chcesz?! – krzyczał.
- Nie chciałem jej ranić! – odkrzyknąłem, ale natychmiast dostałem tym cholernym kijem w plecy. Moja krew znaczyła smugi za każdym razem gdy mnie przesunął.
- Nie chciałeś ranić?! Teraz gdy wybrałeś inną…teraz dopiero ją zraniłeś! Wierzyła, że ją kochasz. Nagle dowiedziała się, że to co sobie wyobraziła było kłamstwem! Gdyby ta twoja panienka zrobiła tak tobie?! 
Lekko uniosłem głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Były identyczne jak Reyny. Bogowie, co Bellona widziała w tym okrutnym człowieku?!
- Opowiedz mi Grace! – Uderzył mnie po raz kolejny. Z trudem podniosłem się na rękach i otarłem krew z kącika ust.
- J-ja nie wiem.
- I ty zostałeś pretorem? Chyba tylko względem tatusia.
Wiłem wzrok w podłogę. Najgorsze to, że miał rację. Stałem się pretorem po udanej misji z tronem Kronosa. Ale czy byłem zły w tym co robiłem?
- Nie mieszaj w to mojego ojca! Zasłużyłem na miano pretora. - Z jakiegoś powodu chciałem pokazać mu, że się myli. Pokazać mu wolę walki.
- Te dzieciaki nie znają się na tym co robią. Ale raz na jakiś czas zdarzają się ci warci więcej. – Złapał mnie za szyję i podciągnął do góry. – Ale przez ostatnie stulecia trafiło się takich tylko dwoje. Jeden już nie żyje, a już niedługo umrze drugi. – Przyłożył nóż do mojej skroni i delikatnie naciął. Szczycił się moim cierpieniem, moim rozpaczliwych krzykiem. Triumfował nade mną, mógł zrobić wszystko, nawet jednym ruchem skończyć moje życie.
Rzucił mną o ścianę. Zsunąłem się w dół, zaciskając powieki. Byle tylko nie pokazać bólu. Gaja mogła do mnie przysłać kogo chciała i nie bez powodu wybrała jego. Ojciec Reyny był okrutny podwójnie. 
Usłyszałem skrzypienie ciężkich metalowych drzwi. Moja wolność, koniec czasu z tym potworem. 
Delikatnie otworzyłem oczy. Ostrość obrazu nie była najlepsza, ale najważniejsze widziałem. Do pomieszczenia weszło dwóch trupich legionistów, trzymających spętaną łańcuchem dziewczynę. Usiłowała się im wyrwać, krzyczała, ale oni nawet nie zwracali uwagi. Rzucili ją na podłogę wprost przede mną. Porwaną sukienkę miała w kwieciste wzory, być może kiedyś była biała, lecz teraz zupełnie przesiąknięta krwią. Czekoladowe włosy zasłaniały jej twarz, ale byłem pewien kogo mam przed sobą. Na kostce miała złoty łańcuszek. Łańcuszek, który dostała ode mnie. 
Ramirez złapał ją za włosy i podniósł.
- Patrz kogo tu mamy, Grace… - oznajmił głosem pełnym ironii.
- PIPER! – krzyknąłem, chociaż wiedziałem, że nie mam siły by mu się sprzeciwić.
- Tak, więc jeszcze ją poznajesz! Najwyraźniej nie dostałeś, aż tak mocno.  
Wyjął coś w rodzaju sztyletu i przejechał jej po ręce. Krew skapywała małymi kropelkami, a ona krzyczała.
- Przestań! – Lęk przed straceniem jej, dodał mi odwagi. Dopiero w tedy poczułem, że moje ręce są łańcuchami przywiązane do ściany. Ale, kiedy?! Jak?! Gdzie?!
- Oh, a zrobisz z tym coś?
Łzy ciekły mi po policzkach. Moc nie wchodziła w grę, przecież podali nam wszystkim to coś co stopuje zdolności półboga. Mogłem tylko patrzeć i liczyć, że łańcuch pęknie lub nie będzie silnie przyczepiony do ściany. Szarpałem… Tak mocno jak się dało. Mój krzyk mieszał się z jej wrzaskami. Moje ręce były pozacinane od prób wydostania się z kajdanów. Ale nie zamierzałem się poddać. Nie teraz. Nie mogłem pozwolić jej cierpieć.
W pewnym momencie rozkuł ją. Było to dosyć dziwne, ale w tedy o tym nie pomyślałem. Ze łzami w oczach podbiegła do mnie. Nie mam pojęcia jak wytrzymała ból. Na jej twarzy malował się lekki uśmiech. Była milimetry ode mnie, gdy przebił ją mieczem. Osunęła się wprost przede mną.
- NIE! - Zakryłem usta dłonią. Z środka mnie wyrwał się histeryczny krzyk.
Przytuliłem ją tak mocno jak to tylko było możliwe. Łzy, ogromne ilości, zero słów. Do momentu, aż jej szloch ucichł.
- Wybacz mi Jason... - Położyła moją dłoń na swoim brzuchu. Ten gest był lekko niezrozumiały.
- Szkoda, że nie będziesz miała okazji zostać matką. - Uśmiechnąłem się lekko na wizję Piper z gromadką dzieci. Nie wiem czemu na te słowa strumienie jej łez stały się większe.
- Nie pozwól mi umrzeć, proszę, błagam!
Przycisnąłem jej głowę do swojej piersi, głaszcząc po włosach. 
- Jest coś, czego nie wiesz. Jason ty i ja bylibyśmy ro...  - urwała. Jej dłoń, która przed sekundą głaskała mój policzek bezwładnie opadła.
- Nie! nie, nie, nie, nie, nie! Nie zostawiaj mnie! Proszę...
Jeszcze jakiś czas przyciskałem ją do siebie, mimo, że już nie czułem bicia jej serca. Słyszałem kroki. Gdy podniosłem wzrok zobaczyłem Reynę. Jej oczy były szkliste.
- Jason. Tak mi przykro.
Obejrzałem się za nią. Jej ojciec leżał nieprzytomny na podłodze. Spuściła wzrok. Trwaliśmy w ciszy. Poczułem ulgę w rękach, gdy przecięła łańcuchy. Falę ciepła, gdy mnie przytuliła. Mokre strugi, jej łzy. – To moja wina. - szepnęła. – on wiedział, że jestem zazdrosna i… - Wykonała dziwny gest nad Piper. Zniknęła.
- Co zrobiłaś?!
- Elizjum Jason. Tam ją wysłałam. – Wymusiłem na sobie uśmiech.
- Dziękuję Rey. – Otarła łzę z mojego policzka i pocałowała. Nie zdążyłem zaprotestować. Gdy otworzyłem oczy byłem na pokładzie Argo II. Sam, lecz nie na długo. Leo wybiegł spod pokładu i przytulił mnie, to samo zrobili Frank, Hazel i Annabeth.
- Znalazłem kryjówkę oddziałów Gaii! - Chwalił się Leo. Ann, poczochrała mu włosy. Śmiali się, byli pewni zwycięstwa. Jak miałem im powiedzieć o Nico, o Percy’m… O Piper.
- Gdzie Percy? – zapytała Ann.
- Zginął  - powiedziałem cicho i ją przytuliłem. Rozpłakała się natychmiastowo, a wraz z nią ja również. 'Nastały dni mroku... I co teraz zrobisz herosie? Nie ocaliłeś jej, ale tkwisz w przekonaniu, że ocalisz świat? Oni już umarli... Przez ciebie!' Głos Gaii rozsadzał mój umysł od środka. Przed oczami zatańczyły kolorowe plami i w sekundę straciłem przytomność.

czwartek, 20 lutego 2014

Liebster Blog Award

Zostałam nominowana do Liebster Blog Award przez Nica (ę) <3 Bardzo dziękuję :*Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie  obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominowa
pytania:
1. Lubisz pizze?
Kocham *-*
2. jesteś adminką/adminem na jakiś stronach?
Byłam, ale stronka umarła...;/
3. Lubisz HP?
lubię, aczkolwiek nie szaleję :3
4. Lubisz PJ?
koooochaaaaam *___________________*
5. Lucisz IŚ?
kochaaaaam *_* mniej niż PJ, ale i tak ^^
6. Masz aska?
Mam, ale nie używam....czyli jakby nie mam xD
 Od jak dawna piszesz
mmmmmm....nie mam pojęcia. Zaczęłam poza blogiem i musiałabym się dokopać do moich pierwszych prac...
8. Kochasz Else?
Kocham Elsę, kocham Jelsę, Hejt na Kamila bo wykłócanie się o miłość do fikcyjnej postaci takie dojrzałe wowowowow. I gość hejci moje arty tylko dlatego, że to Jelsa C;
9. Masz dyslekcję/dysortografię/dyścokolwiekinnego
Dysortografię, but niestwierdzoną...
10. Masz średnią powyżej 3.0?
dokładnie 4.64
11. Wiesz że nie napisałam ,,7''
XD Zauważyłam....
Nie chce mi się nominować nikogo ;_________; więc tego nie zrobie XD

rozdział VI

Ciężko wyobrazić sobie coś miłego po tym czo im zrobiłam, ale skoro jestem tak okropna, postanowiłam dać wam coś weselszego C; Chyba..... XD

rozdział VI
Piper

Dzieliła nas tylko ściana. Tak niewiele, a jednak czułam jakby był oddalony o miliony kilometrów.
Z trudem podczołgałam się do drzwi, moja dłoń natychmiast do nich przywarła.
- Jason... - szepnęłam. - Jason. - dodałam nie wiele głośniej.
Cisza dzwoniła mi w uszach, była nie do wytrzymania. Wilgoć przesiąkła moje pokrwawione ubranie, chłód sprawiał, że zamarzałam.
Odebrali mi nadzieję. Pokaleczyli, poobijali ciało z intencją, że powiem im to co chcą wiedzieć. Mogliby mnie zabić i tak nie zdradziłabym przyjaciół. Umrzeć trzeba z honorem, nie można pokazać im strachu, mówił Jason. Nie umarłam, ale byłam tego bliska. Gdyby Reyna nie wkroczyła, zakatowali by mnie na śmierć.
Wciąż leżałam koło drzwi, zwinięta w kłębek i płacząca. Zamknęłam oczy i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Bałam się snu, w takich sytuacjach spodziewałam się koszmaru.
Najpierw oślepiło mnie słońce. Po pewnym czasie, zaczęłam widzieć zarys czegoś dużego i w tedy zorientowałam się, że to nasz statek, lecz jeszcze w trakcie budowy. Leo opuszczał się na własnej roboty urządzeniu z deski i dwóch sznurów, by dopracować to i owo. Jason znudzony stał na dole,  trzymając skrzyknę z narzędziami i co jakiś czas podawał mu jedno. Gdy jego wzrok skoncentrował się na mnie, lekko się uśmiechnął i przestał skupiać na pomaganiu w budowie. W tedy jeszcze nie byliśmy razem, ale każdy kto na niego spojrzał mógł stwierdzić, że to tylko kwestia czasu.
Nagle zorientowałam się, że w ręce mam torbę śniadaniową z kanapką i jabłkiem w środku. Nie do końca wiedziałam skąd, ale w tedy Leo krzyknął:
- Pipes! Gdzie moja kanapka?
- Już idę! - odkrzyknęłam.
- Może sie zamienimy? Popracujesz za mnie, a ja będę ci pół dnia donosił jedzenie, podczas gdy umierasz z głodu! - Stary dobry Leoś, jak ja za nim tęskniłam! Misja go zmieniła i to okropnie.
Rzuciłam mu torebkę.
- Dzięki królowo piękności! - Posłał mi buziaczka, a ja siadłam obok Jasona.
- Tooooo... Annabeth już wie, gdzie mamy się udać? - zapytał. - Wiesz ja wciąż nie pamiętam gdzie...
- Najpierw Leo musi skończyć statek. - Zatrzymałam go. - Tak ci się śpieszy na kolejną misję? \
- KOCHAM adrenalinę i dobrze o tym wiesz!  Ja chcę coś robić nie tylko stać w miejscu! - Poderwał się z ziemi. - Chcę być kimś więcej niż gościem, który podaje Valdezowi narzędzia.
Zaśmialiśmy się w tym samym momencie.
- Dziś jest przyjęcie. Spadające gwiazdy pamiętasz? Możemy iść jeśli chcesz. Nie będziesz stał w miejscu.... - Sama nie do końca miałam ochotę tam iść, więc nawet nie wiem dlaczego to zaproponowałam.
- Nie do końca to miałem na myśli... - stwierdził, lecz posłał mi uśmiech w stylu 'Tak, Piper pójdziemy tam, czy tego chcesz czy nie i będziemy się bawić tak jak jeszcze nigdy!'
Potem praktycznie do wieczora pracowaliśmy przy statku, a raczej Leo pracował, a my śmialiśmy się z nazw rzeczy jakie montował. Czas minął naprawdę szybko.Słońce zaszło i wszystkie domki zaczęły schodzić się na plac. Pociągnęłam Jasona za rękaw kurtki i momentalnie znaleźliśmy się wśród par. Zaczęłam się histerycznie śmiać, gdy okazało się, że wszyscy są ubrani o wiele schludniej niż my. Moja podarta na dole sukienka i jego poplamiona smarem koszulka.
- Co cię śmieszy? - zapytał, ale czułam, że wie i z tego samego powodu uśmiecha się tak głupio.
- Porównaj nasze ciuchy z nimi. - odparłam przez śmiech. - Jakbyśmy się urwali z innej bajki!
W tym momencie poczułam, że coś mnie obciska. Sukienka. Świecąca, dopasowana w kolorze silnej i rażącej czerwieni. Na nogach pojawiły się czarne szpilki, a włosy same nagle związały się w koczek w lekkim nieładzie. I najgorsze-diadem. Co prawda niewielki, ale przyciągał wzrok.
- Mamo... - zaklęłam pod nosem i nagle nabrałam ochoty by zobaczyć jak zmieniła Jasona.
Z jego koszulki znikła plama smaru, lecz poza tym nic się nie zmieniło. Może tylko trochę postawiła mu włosy. Fakt jego skórzana kurtka w połączeniu z resztą stroju i tym błyskiem w błękitnych oczach, to było coś.
'Jego nie trzeba zmieniać i wiesz o tym.... ' Głos mojej matki pojawił się nagle w mojej głowie. 'Dziękuję ci! ' Odpowiedziałam w myślach mimo iż nienawidzę strojenia się i chętnie zostałabym przy starej sukience.
- Tooo.... - Włożył ręce do kieszeni i jakby się zarumienił. - Wyglądasz naprawdę ślicznie. - dodał w końcu.
Z głośników popłynęła muzyka. Nie trzeba było wiele czekać, piosenka od razu poderwała Jasona do tańca, tym razem to ja stawiałam opór.
- Błagam cię... - marudziłam.
- It’s going down, I’m yellin timber. You better move, you better dance. Let’s make a night, you won’t remember. I’ll be the one, you won’t forget - zaśpiewał kawałek razem z piosenką i pociągnął na środek. Mimowolnie się zaśmiałam. Z nim mogłabym to robić codziennie.
Nie dawał mi nawet sekundy wytchnienia, podczas tańca... O ile można tak nazwać to co robiliśmy. Śmiałam się z tego jak prawował udawać, że to on śpiewa piosenkę, jednak miejscami nie nadążał na słowami  Ta noc była idealna!
W pewnym momencie nogi zaczęły boleć mnie od tańczenia na obcasie. Szybko zdjęłam buty, jednak to nie pomogło.
- Już nie mogę... moje nogi tego nie wytrzymają!
Uśmiechnął się łobuzersko co już na starcie oznaczało, że ma jakiś szalony pomysł. Wziął mnie na ręce i początkowo myślałam, że odniesie mnie do domku. Szedł jednak w stronę wody.
- O nie! Jason nie waż się!  - krzyczałam, lecz on tylko się śmiał. Parę sekund później byłam po szyję w wodzie, a on stał na brzegu i śmiał się jeszcze głośniej niż przedtem. Cały makijaż, fryzura od matki zostały zniszczone przez wodę. Wolałam  nie wiedzieć jak ciekawie wygląda czarny tusz rozlany na moich policzkach.
- Ta, bardzo śmieszne.... -mruknęłam i szybko wyszłam w wody. Szłam w zupełnie przeciwną stronę do niego, lecz moje spoty zapadały się w mule co naprawdę utrudniało mi ucieczkę.
W pewnym momencie poczułam jego ciepłą dłoń na nadgarstku.Odwróciłam się, a on założył mi na głowę diadem.
- Zgubiłaś to moja iskierko. - dodał półszeptem. Przez długi czas staliśmy bez ruchu, tylko patrząc sobie w oczy. Potem nasze usta złączyły się w długim pocałunku, a w uszach dźwięczały słowa piosenki ' Your hand fits in mine like it's made just for me. But bear this in mind it was meant to be.'
Nie wiem co bardziej bolało-powrót do rzeczywistości czy kopniak ciężkim wojskowym butem. Był tak silny, że przepchnął mnie do kąta. Facet, który to zrobił, otworzył te drzwi i wszedł do Jasona trzymając w ręce jakiś kijek. Nie minęła minuta i usłyszałam krzyk, i potem kolejne niekoniecznie w dużych odstępach czasu.
W rogu pomieszczeni zauważyłam postać. Reyna. Ledwo widziałam jej oczy, ale przysięgłabym, że są zaszklone. Mimo wszystko ze spokojem stała i patrzyła się w przestrzeń.
- Reyna... - powiedziałam cicho. - Reyna! Możesz nienawidzić mnie, ale jego przecież kochasz! I pozwolisz na to?!
- Nie rozumiesz! Nie mogę....
- Reyna, bądź człowiekiem!! - wrzasnęłam tak głośno jak tylko mogłam.
- Nie sprzeciwię się ojcu, Piper.... - mruknęła.

czwartek, 13 lutego 2014

rozdział V

Dobraaaa... przy tym to się poryczałam. Po pierwsze, Jason próbujący go ratować, po drugie Piper... Bogowie, jestem okrutna </3 ;________;

rozdział V
Jason

Co, tu robię?
Dlaczego tu jestem?
I najważniejsze... Skąd się tu wziąłem?
Gdy się obudziłem, leżałem na czymś zimnym. Ciemność otaczała mnie z każdej strony. Jedynym światłem był otwór w dachu, który rzucał odrobinę jasności na wykończonego walką z bólem Percy'ego.
Nienaturalnie blada twarz i włosy posklejane od potu, dały mi do zrozumienia, że jest źle. Gdy zbliżyłem się do niego, zorientowałem się, że leży w wielkiej plamie krwi. Własnej krwi. Bluzka, jak i kurtka była przesiąknięta czerwoną cieczą.
Nigdy nie byłem dobry w medycynie, a zwłaszcza dlatego, że zdarzało mi się mdleć na widok krwi. Wszystko jedno. Nie umierałby teraz, gdyby nie przyjął ciosu wymierzonego we mnie.Musiałem spróbować coś zrobić, nie ważne, że nie wiedziałem jak.... że mogłem zrobić gorzej.
W moich rękach był jak szmaciana lalka, poddawał się temu co robię bez żadnego oporu.  Delikatnym ruchem pozbyłem się jego kurtki, a potem tak samo koszulki.
Bogowie!
Ja się do tego nie nadaję. Za nic!
W pierwszym momencie zakręciło mi się w głowie. Rozcięcie było naprawdę rozległe i pomimo, litrów krwi, które były już poza nim, dalej krwawiło i to porządnie. Moje ręce się trzęsły, gdy odrywałem po kawałku własnej bluzki, żeby zatamować krwotok.
- Będzie dobrze, Jackson. - mówiłem - Wrócimy na Argo i wszystko będzie jak dawniej.
- Zabij mnie. – wyszeptał w końcu Percy, podając mi sztylet.
 - Co?! Ale…
- Zakończ moje cierpienie. - Sądziłem, że żartuje, ale jego oczy były pewne. Nie kłamał, naprawdę chciał, żebym to zrobił. – Ostatnie czego chce to trafić w łapy Gaii w takim stanie. – Miał rację. Jego rana nie zniknęła, a dodatkowo była jakby większa i nieopatrzona. Nikogo nie obchodziło, czy będzie żywy czy nie. I tak miał umrzeć. Wziąłem do ręki zimny spiżowy sztylet. Uniosłem dłonie wysoko z zamierzonym ciosem, ale szybo opuściłem je.
- Nie potrafię.
- Potrafisz! – Upierał się. Obejrzałem się przez ramię. Piper spała przykryta niby ‘kocem’, ale po jej policzkach ciekły łzy. ‘Percy…’ załkała przez sen. Może właśnie śniła o tym jak umiera? Otworzyłem usta by zaproponować mu kontakt z wodą, ale uciszył mnie:
- To nie wypali. Wiesz dlaczego straciłeś przytomność?! Pozbawili cię mocy półboga. Mnie z resztą też. – Spuściłem głowę. Czy mogło być gorzej? Ciszę znów przerwał Percy.
- Jason jeśli ty tego nie zrobisz, zrobię to sam. – Odetchnąłem.
- Musi być inne wyjście. Co z Ann? Chcesz ją opuścić?! – Grałem na czas. Może znajdę coś z czego da się zrobić opatrunek.
- Na moim miejscu zrobiłaby to samo! – krzyknął i natychmiast tego pożałował. Zacisnął powieki i stłumił ból. – Nie widziałeś tyle śmierci w męczarniach co ja Grace. Nie chcę kończyć tak samo.
- Ja…- Nad nim zamigotało coś jasnego. Bogini pojawiła się tylko na chwilę, ale gestem ręki pokazała mi, że decyzja Percy’ego jest słuszna. Wziąłem głęboki oddech.
- Obiecaj mi tylko jedno. Zaopiekuj się Annabeth. – Kiwnąłem głową i wykonałem ruch. Szybko i precyzyjnie. Nawet się nie skrzywił. Zamarł z uśmiechem na ustach, jakby wiedział, że wypełnił swoje przeznaczenie. Wciąż trzymałem ręce na sztylecie. Nie mogłem ich oderwać. Z tego wyrwała mnie Piper.
- Jason! – Wiedziałem, że muszę powiedzieć jej prawdę mimo iż pewnie mi nie uwierzy.
- On sam….- W tej chwili drzwi auta się otworzyły. Światło dnia mnie oślepiło. Czułem tylko jak ktoś szarpie moją rękę i wyciąga na zewnątrz. Potem znów była ciemność. Ja, Piper i pusty pokój. Otuliłem ją ramieniem i pocałowałem w czoło.
- Będzie dobrze. – Powiedziałem, by dodać jej otuchy, ale sam w to nie wierzyłem. Śmieszne, dokładnie to samo powiedziałem Percy'emu, ale on nie wyszedł z tego żywy.
- Naprawdę? Bez Percy’ego, bez Nico, a może nawet bez reszty? Tylko ty mi zostałeś i obiecaj mi, że jeśli stąd wyjdziemy, wyjdziemy razem.
- Obiecuję słońce. – Była to jedyna dobra chwila od pewnego czasu. Zaraz znów pojawili się trupi legioniści. Wyciągnęli Piper siłą, nie zwracając uwagi na jej i moje protesty. Ciężkie drzwi zamknęli mi przed nosem. Nie mam pojęcia co z nią robili, ale słyszałem wrzaski tak rozpaczliwe jak jeszcze nigdy.
- ZOSTAWCIE JĄ! – Biłem pięściami w drzwi. – ONA NIE JEST NICZEMU WINNA!
- JAAASOOON!!! – Wrzask rozdzierający moje serce. Wołała o pomoc, a ja nie mogłem nic zrobić. Czułem się tak potwornie bezsilny. Waliłem w stal dobre parę minut. Jej krzyki powoli cichły. Zaczynałem myśleć, że ona… Nie, nie wolno dopuszczać do siebie takiej myśli.
Moje powieki powoli opadły. Przed oczami miałem wszystko to co przeżyłem z herosami na Argo II. I tak szybko to straciłem? Sen przyszedł sam i nagle. Jakiś głos w głowie mówił ‘Jasonie. Prawdziwe piekło dopiero się zacznie.’

poniedziałek, 10 lutego 2014

rozdział IV

no to zaczynamy krwawą masakrę xD A może też nie.... przekonajcie się sami ^^ Powiem tylko, że pisząc ten rozdział się popłakałam, a czemu to sami zgadnijcie xD

rozdział IV
Jason

Zadanie teoretycznie było proste, gorzej z wykonaniem. Tylko iść, zrobić nie małe zamieszanie i wracać tak szybko jak się da, zahaczając przy okazji pozostałe obozy wroga.
Od najbliższego celu dzieliło nas około godziny drogi. Specjalnie zatrzymaliśmy się w pewnej odległości, żeby nie zwracać uwagi. Nico prowadził, bo to w końcu on odkrył lokalizację obozów. Za nim szedł Percy, obracając w dłoni swój miecz i wreszcie ja z Piper.
Piper... No tak, nie odzywała się do mnie od czasu śniadania. Szła obok, ale tak jakby nie widziała mojej obecności. Widziałem, że jest jej zimno, że nogi bolą ją od niewygodnych butów. Z drugiej strony, kto chodzi na misje w klapkach?!
- Jeszcze jakieś 15 minut. - oznajmił Nico i wyjął swój czarny miecz. Percy prychnął, jakby informacja była dla niego zbędna.
Zacząłem rozglądać się dookoła, nie spuszczając oka z Piper. Idąc, zataczała koła, chwiała się na własnych nogach. Jej twarz była okropnie blada i miejscami skapywały z niej krople potu. Trzymała się za brzuch, więc początkowo sądziłem, że może jest ranna, ale gdyby w jakimś cudem dowiedzieliby się o naszej lokalizacji, nie ograniczyliby się do zranienia tylko jej... w tedy już dawno nie byłoby po nas śladu.
Więc chodzi o coś innego, coś trudniejszego niż cios zadany przez wskrzeszonego legionistę.
- Piper, wszystko gra? - zapytałem, starając się podkreślić, że naprawdę się martwię. Przystanęła na chwilę, lecz nie po to by mi odpowiedzieć. Oparła się o jedno z drzew i pochyliła, a po chwili na ziemi znalazła się cała zawartość jej żołądka.
Ponownie złapała się za brzuch, który był teraz całkowicie pusty i najwyraźniej dawał jej to do zrozumienia. Skoro źle się czuła, dlaczego wymieniła Ann na misji? Fakt, że wcześniej wszystko było w porządku.
Podtrzymałem ją, gdy osuwała się w dół wzdłuż kory drzewa i w tedy zorientowałem się, że jesteśmy daleko w tyle. Percy i Nico, właśnie znikli za zakrętem ścieżki.
- Dasz radę iść?
Powoli wstała i zrobiła krok, ale znów się zachwiała. Nieznacznie pokręciła głową na nie. Będą musieli poradzić sobie sami, gdy ja będę pomagał jej iść. Reyna wyraźnie dała nam do zrozumienia, że do misji potrzeba czwórki. Jakaś nowość, bo zwykle nie odchodzi się od świętej liczby-trzy. Trzech głównych bogów, trzech herosów na misji.
Po pół godziny drogi, niebo zaczynało robić się ciemne. Piper okryta moją bluzą, radziła sobie coraz lepiej i rzadziej wymiotowała. Gdyby nie skupienie na misji, mógłbym teraz być na spacerze z nią u boku. Tak zupełnie beztrosko podziwiać świat i cieszyć się jej obecnością, tu obok mnie, trzymającej mnie za rękę. To szczęście zniknęło gdy znaleźliśmy pierwszy obóz.
- Zniszczony... - szepnęła Piper. Czy to możliwe, że Percy i Nico dali sobie radę sami? W tedy rozległ się krzyk Percyego. Zrozumiałem, tylko tyle, że rozwalili parę obozów, ale teraz mają na głowie cały legion trupów.


- Rusz się! – krzyknął Percy.
- Staram się, ale…- Nico nie potrafił złapać oddechu.
- Staraj się bardziej! – zacząłem się zastanawiać co go ugryzło. Od pewnego czasu był potwornie niemiły dla Nica. Powinien być mu wdzięczny, w końcu to on i Reyna doprowadzili posąg do Obozu, tym samym kończąc grecko-rzymską wojnę. Dlaczego, więc..? Moje rozmyślania przerwał świst strzały. Parę milimetrów i dostałbym w głowę.
- Nie myśl, tylko biegnij! – Pogonił mnie Nico.
- Dobra rada.- mruknąłem. 
Zza pagórka zaczęły się wyłaniać cienie. Słyszałem coś jakby szepty, ale sami kościo-wojownicy poruszali się bezszelestnie. Najdziwniejsze, że Nico nie miał nad nimi kontroli.
- Bogowie, czy oni się nie męczą?! – zaklął Percy.
- Są trupami, to chyba powinno być wystarczającą odpowiedzią. – Spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami. Wysunął się do przodu, zaraz za nim biegłem ja i Nico, a na samym końcu Piper. Było jej trudno, w sukience i dodatkowo musiała biec bez butów. W pewnym momencie potknęła się o wystający korzeń i upadła. To zatrzymało nas wszystkich. Legioniści byli dość daleko, wiec nie czekając na nic podbiegłem do niej.
- Aaaa…puść, boli mnie.
- Jason. Jesteś wstanie nieść ją i jednocześnie nie zostać w tyle? – Niepewnie przytaknąłem. W sumie nie wątpiłem nigdy we własną siłę, ale byłem naprawdę zmęczony.
- Czekajcie mam ambrozję! –  zawołał Nico i rzucił mi kawałek. Podałem jej to, ale efekt nie był natychmiastowy. Nerwowo obejrzałem się za siebie, by zobaczyć ile jeszcze mamy czasu, ale nie zobaczyłem ich. Szepty słychać było od drugiej strony. Nico i ja wzięliśmy Piper pod ramiona i pomogliśmy wstać. Mogła już samodzielnie stanąć, ale to nadal sprawiało jej ból. Armia pojawiła się znikąd. Mogliśmy tylko walczyć.
- Pomogę Percy’emu. – zadeklarowałem. - Nie pozwól im dojść do Pipes. – Tylko się uśmiechnął i wyciągnął miecz. Potem wszystko działo się w ułamku sekundy.
- Jasoooon! – krzyknęła Piper. Zamknąłem oczy czekając na śmierć, która nie nadeszła. Percy dostał za mnie. Piper była tak zdezorientowana, że gdyby Nico jej nie odepchnął, strzała przebiła by jej ciało. Trafiła jego. Nie wiedziałem co robić, przenosiłem wzrok z Percy’ego na Nica.
- Idź. Pomóż mu. – powiedział w końcu Percy. Nie byłem pewny, przez jego ręce przebiła krew. Zrobiłem jednak co mi kazał. Widziałem tylko jak umarli ciągną jego ciało po ziemi. Piper była zalana łzami.
- Nico. – Pogłaskała jego czarne włosy. Może gdybym nie myślał tyle…  
- Wojna to mnóstwo ofiar Pipes. - powiedziałem w końcu. - I nie zmienisz tego. – Przytuliłem ją.
- Ale giną niewinni herosi Jason!
- To nie twoja wina słońce. – Wstałem, ale upadłem dosyć szybko. Poczułem jakby ukąszenie komara. Krzyczała moje imię, ale to jakby do mnie nie docierało. Nastała ciemność.

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział III

Rozdział III
z dedykiem dla mojego hejterka ;* Podobno rzygasz widząc Percio? Oh, przepraszam... ten rozdział jest właśnie o Percio xD

Percy

Nico, bywa tak bardzo przewidywalny.
Znalazłem go w pokoju Hazel. Pewnie! Tam czuł się najlepiej. Bo w końcu to jego siostra.
Już na wejściu czuć było, że mieszka tu dziecko Podziemia. Zapach śmierci roznosił się po pokoju, jak gdyby Hazel używała go zamiast odświeżacza. Kolor ścian to głównie szarość. Z sufitu zwisała kościana lampa, a nad łóżkiem widniał biały napis 'Dziecko Plutona'.
Zaczęło mnie zastanawiać, skąd Leo budując statek wiedział, że będzie tu mieszkała córka Pana Podziemi. A może Hazel, użyła mgły do zmiany wystroju?
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy płacz.
- Nico? - siedział w kącie pod oknem. - Wszystko gra? - zapytałem.
- Idź sobie! - wrzasnął.
- Ja, ale o co...?
- Nie rozumiesz, że to twoja wina?! - Rzucił we mnie czymś, chyba poduszką. - To twoja wina, że..
- Że co? Że Bianca umarła?! To miałeś zamiar powiedzieć?! - wybuchłem. Tak, ja. Wrzasnąłem ile tylko sił. - Wciąż chcesz wracać do przeszłości?!
- W przeszłości zdarzyło się, jeszcze coś. To mój sekret od zawsze! Ja cię... ja cię pokochałem Percy. - Nie wiedziałem swojej twarzy, ale moje oczy musiały zrobić się duże. Mięśnie momentalnie się rozluźniły, a na twarzy, może to dziwne, ale pojawił się uśmiech. Zacząłem się śmiać. Nie z przymusu, tak prawdziwie. Bo...to miał być jego sekret?
- Błagam przestań! - Po raz kolejny tego dnia zamierzył się na mnie poduszką. Zgrabny unik i uniknąłem ciosu, lecz upadłem wprost obok niego.
- Nie śmieję się z ciebie! Śmieszy mnie waga tego sekretu... Wiesz, kiedy to powiedziałeś, myślałem, że będzie to coś w stylu morderstwa, czy no nie wiem. Ale nie zwykła miłość!
- Zwykła? To nie jest trafne określenie.
- Wiem, ale czy miłość jest inna, zależnie od tego kogo kochasz? Nie sądzę...
- Gadasz jak Afrodyta... - mruknął. - Ale... to ma pewien sens.
- Dzięki, starałem się, chociaż filozoficzne rozprawianie o miłości to jakby nie moja bajka. - Uśmiechnąłem się lekko.
Od tego momentu wszystko zaczęło się sypać. Ta chwila była jakby początkiem całej masy złych decyzji, które już niedługo miały zniszczyć nasze życie.
Nico delikatnie nachylił się nade mną. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, jakby oczekiwał pozwolenia. Samoczynnie kiwnąłem głową. Poczułem zimno na ustach, zapach śmierci się nasilił. Początkowo był to lekki pocałunek, nawet prawie się nie zetknęliśmy, jednak zrozumiałem, że chce więcej. Ująłem jego twarz w dłonie i oddałem pocałunek ze zdwojoną siłą. Przez sekundę, nawet zabrakło mi tlenu.
Nico oddychał ciężko, jego oczy błyszczały.
- Dziękuję. - szepnąłem. Dlaczego? Tego nie wiem, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem się bezpiecznie. Zapomniałem o niebezpieczeństwie, o tym trudnym zadaniu jakie nas czeka.
- Percy? - Hazel stała w drzwiach. Jak długo to stoi? - Coś się stało?
Zauważyłem, że Nico powstrzymuje łzy.
- Nic. No bo co miałoby się stać? - rzuciłem.
- Świetnie. Leo kazał wam powiedzieć, że jesteśmy w okolicach lasu. Stawcie się więc na pokładzie, przed misją.
Wzięła płaszcz z wieszaka obok drzwi i wyszła. Wstałem i ruszyłem za nią, lecz Nico złapał mnie za rękę.
- Dlaczego, skłamałeś? - zapytał, nie patrząc mi w oczy.
- Bo przecież nic się nie stało. - warknąłem. - Nie musiałem kłamać.
- Myślałem, że... ty mi podziękowałeś, za to co zrobiłem, a teraz chcesz odejść bez słowa?
- Pogadamy o tym potem. Teraz mamy misję.
- Któryś z nas z tej misji nie wróci, Percy... - Co dziwne, powiedział to tak, jakby był pewien.
- Świetnie! Więc mam nadzieję, że to będziesz ty. - Szarpnąłem, by wyrwać rękę z jego uścisku, a tym samym przewróciłem go. Szybkim krokiem wyszedłem, a ostatnie co słyszałem to jego krzyk:
- NIENAWIDZĘ, CIĘ JACKSON! JESTEŚ ZWYKŁYM TCHÓRZEM, NICZYM WIĘCEJ!
- Powiedział, facet, który przez lata ukrywał miłość. -mruknąłem sam do siebie i w tedy wpadłem na Piper i Ann.
- Uważaj jak...Oh, Percy.
- Nie przejmujcie się mną. - Machnąłem ręką, lecz odszedłem tylko parę kroków.  Rozmawiały o czymś ważnym, oczy Annabeth były pełne troski.
- Naprawdę tak będzie lepiej. - Przekonywała ją Pipes
- Ale ty... Na bogów, wiesz jaką krzywdę zrobisz Jasonowi, jeśli coś ci się stanie. Przynajmniej mu powiedz!
- Nie! Nie chcę, by traktowali mnie ulgowo. Poza tym, ty jesteś w dalszym stadium i Percy wie. Jeśli umrzesz, to on zostanie ze świadomością, że stracił coś więcej niż ciebie. Jason nie ma pojęcia o mojej ciąży.
Zaraz, ciąża? Więc to Piper chciała mu powiedzieć dziś przy śniadaniu.