Rozdział X
Thalia
"Co ty zrobiłeś?! Ona miała rację... Jesteś potworem. Mordercą! Twoja moc cię przerasta. Już czas byś przestał udawać, że wszystko jest pod kontrolą. Odejdź, tylko tak ocalisz Annabeth i Franka."
Jej oczy były pełne bólu i przerażenia. Ich brązowawy kolor przerażał mnie do tego stopnia, że nie mogłam w nie patrzeć. Wtuliła się we mnie i zaczęła cicho płakać, a ja uspokajająco gładziłam jej mocno brązowe loki.
Pomimo, przyjemności jaką było latanie, poczułam ulgę gdy moje stopy dotknęły pokładu statku. Nieco niezgrabnie stanęłam na drewnianej podłodze i nagle poczułam, że ciało Hazel ciąży mi na rękach.
Początkowo ani Frank, ani Annabeth mnie nie zauważyli. Wciąż stali przy zniszczonej barierce i patrzyli w dół... Za pewne z myślą, że mała Levesqe spadła na sam dół i straciła życie. Tymczasem to ja ją trzymałam, ale w jednym mieli rację-umierała. Porażenie nie było na tyle silne, żeby zabić ją na miejscu, tylko by zrobić to po cichu.
Córka Plutona jęknęła, co od razu przykuło uwagę Franka.
- H-hazel? - Otarł łzę z policzka i nieznacznie się uśmiechnął. - Thalia! Uratowałaś ją!
Chciałam odpowiedzieć, że to drobiazg, lecz przez ciało dziewczynki zaczęły przechodzić lekkie drgawki. Annabeth dotknęła jej czoła.
- Jest zimna.
- To źle? - najprawdopodobniej najgłupsze pytanie w moim życiu.
- Pewnie, że źle! Wręcz fatalnie!
Gdy Ann, dotknęła jej ręki, przeleciały małe iskierki. Frank delikatnie przejął Hazel z moich ramion, lecz jemu ciało także ciążyło.
- Thalia... Może tobie jako córce Zeusa, uda się jakoś wyjąć z niej prąd?
Wyjąć prąd? Jak do cholery jak?!
- Ja.. Ja spróbuję. - wydukałam i schyliłam się, by dotknąć córki Plutona.
Stało się jednak coś dziwnego. Z ruchu jej warg wyczytałam 'Dlaczego mi pomogłaś?'. Potem poczułam ból w klatce piersiowej, a gdy chciałam zobaczyć co go spowodowało, zobaczyłam wystający ze mnie grot strzały. Spowodowało to, że zakręciło mi się w głowie.Upadłam. Ale nie wołałam o pomoc. Wręcz, przeciwnie. Czułam, że to już od dawna było mi pisane.
Ból, przeszedł przez moje ciało, gdy ktoś wyciągnął strzałę. Moim oczom ukazał się Nico. Jego twarz zdobił uśmiech. Przecież on nigdy się nie uśmiechał....
- Co tu robisz? - zapytałam słabo. Annabeth ze łzami spojrzała na mnie, jakby zastanawiała się z kim rozmawiam. Nie widziała go.
- Jestem tu, żeby zabrać cię do lepszego świata.
- Lepszego świata?
- Jeśli tylko chcesz... - wyciągnął do mnie swoją rękę. Niepewnie podałam mu swoją. Poczułam, że się rozpływam i nagle przestałam cokolwiek czuć. Spojrzałam w bok i zobaczyłam swoje martwe ciało. Stałam obok, poza nim.
- Teraz będzie dobrze... - szepnął Nico i mnie pocałował.
***********************************
Annabeth podbiegła do martwego ciała swojej przyjaciółki.
- NIE! - Z jej gardła wyrwał sie rozpaczliwy wrzask. - Thalia wróć!
Frank wiedział, że to nic nie da. Teraz powinni pomóc Hazel, która powoli umierała w jego ramionach.
- Annabeth. - szepnął. Tyle wystarczyło, by zrozumiała o co chodzi. Kilka metrów dalej stał heros o czerwonych oczach. Zapewne kontrolowany przez siły Gaii. To on zabił Thalię.
Annabeth chciała użyć sztyletu, by rzucić w niego i zabić na miejscu. Siegnęła do pasa, ale nie odnalazła broni.
- Hazel! - usłyszała brzęk metalu, krzyk Franka. Niewielka struga krwi popłynęła po pokładzie. - Hazel, coś ty zrobiła?!
Sztylet córki Ateny leżał obok małej Levesqe.
- Widzisz Leo? Wrócę do ciebie. - szepnęła i zamarła.
- Nie możesz!
- Frank... Musimy odnaleźć Jasona.
Frank zacisnął pięści. To przecież on jest temu winny, a teraz Ann chce go odszukać?! Bez niego będzie łatwiej.
Niepwenie jednak przytaknął, zmieniając się w ptaka i zabierając Annabeth szponami.