sobota, 29 marca 2014

rozdział X

No to kontynuujemy rozdziałkę oczami Thalii ^^ Czuję ostatnio, że coraz gorzej mi to wszystko idzie.... Pomysł jest, ale nie umiem go do końca tak dobrze napisać jak bym chciała ';________; No trudno i tak mnie kochacie ;***
Rozdział X
Thalia

"Co ty zrobiłeś?! Ona miała rację... Jesteś potworem. Mordercą! Twoja moc cię przerasta. Już czas byś przestał udawać, że wszystko jest pod kontrolą. Odejdź, tylko tak ocalisz Annabeth i Franka."

Jej oczy były pełne bólu i przerażenia. Ich brązowawy kolor przerażał mnie do tego stopnia, że nie mogłam w nie patrzeć. Wtuliła się we mnie i zaczęła cicho płakać, a ja uspokajająco gładziłam jej mocno brązowe loki.
Pomimo, przyjemności jaką było latanie, poczułam ulgę gdy moje stopy dotknęły pokładu statku. Nieco niezgrabnie stanęłam na drewnianej podłodze i nagle poczułam, że ciało Hazel ciąży mi na rękach.
Początkowo ani Frank, ani Annabeth mnie nie zauważyli. Wciąż stali przy zniszczonej barierce i patrzyli w dół... Za pewne z myślą, że mała Levesqe spadła na sam dół i straciła życie. Tymczasem to ja ją trzymałam, ale w jednym mieli rację-umierała. Porażenie nie było na tyle silne, żeby zabić ją na miejscu, tylko by zrobić to po cichu.
Córka Plutona jęknęła, co od razu przykuło uwagę Franka.
- H-hazel? - Otarł łzę z policzka i nieznacznie się uśmiechnął. - Thalia! Uratowałaś ją!
Chciałam odpowiedzieć, że to drobiazg, lecz przez ciało dziewczynki zaczęły przechodzić lekkie drgawki. Annabeth dotknęła jej czoła.
- Jest zimna.
- To źle? - najprawdopodobniej najgłupsze pytanie w moim życiu.
- Pewnie, że źle! Wręcz fatalnie!
Gdy Ann, dotknęła jej ręki, przeleciały małe iskierki. Frank delikatnie przejął Hazel z moich ramion, lecz jemu ciało także ciążyło.
- Thalia... Może tobie jako córce Zeusa, uda się jakoś wyjąć z niej prąd?
Wyjąć prąd? Jak do cholery jak?!
- Ja.. Ja spróbuję. - wydukałam i schyliłam się, by dotknąć córki Plutona.
Stało się jednak coś dziwnego. Z ruchu jej warg wyczytałam 'Dlaczego mi pomogłaś?'. Potem poczułam ból w klatce piersiowej, a gdy chciałam zobaczyć co go spowodowało, zobaczyłam wystający ze mnie grot strzały. Spowodowało to, że zakręciło mi się w głowie.Upadłam. Ale nie wołałam o pomoc. Wręcz, przeciwnie. Czułam, że to już od dawna było mi pisane.
Ból, przeszedł przez moje ciało, gdy ktoś wyciągnął strzałę. Moim oczom ukazał się Nico. Jego twarz zdobił uśmiech. Przecież on nigdy się nie uśmiechał....
- Co tu robisz? - zapytałam słabo. Annabeth ze łzami spojrzała na mnie, jakby zastanawiała się z kim rozmawiam. Nie widziała go.
- Jestem tu, żeby zabrać cię do lepszego świata.
- Lepszego świata?
- Jeśli tylko chcesz... - wyciągnął do mnie swoją rękę. Niepewnie podałam mu swoją. Poczułam, że się rozpływam i nagle przestałam cokolwiek czuć. Spojrzałam w bok i zobaczyłam swoje martwe ciało. Stałam obok, poza nim.
- Teraz będzie dobrze... - szepnął Nico i mnie pocałował.
***********************************
Annabeth podbiegła do martwego ciała swojej przyjaciółki. 
- NIE! - Z jej gardła wyrwał sie rozpaczliwy wrzask. - Thalia wróć! 
Frank wiedział, że to nic nie da. Teraz powinni pomóc Hazel, która powoli umierała w jego ramionach. 
- Annabeth. - szepnął. Tyle wystarczyło, by zrozumiała o co chodzi. Kilka metrów dalej stał heros o czerwonych oczach. Zapewne kontrolowany przez siły Gaii. To on zabił Thalię.
Annabeth chciała użyć sztyletu, by rzucić w niego i zabić na miejscu. Siegnęła do pasa, ale nie odnalazła broni. 
- Hazel! - usłyszała brzęk metalu, krzyk Franka. Niewielka struga krwi popłynęła po pokładzie. - Hazel, coś ty zrobiła?!
Sztylet córki Ateny leżał obok małej Levesqe. 
- Widzisz Leo? Wrócę do ciebie. - szepnęła i zamarła. 
- Nie możesz!
- Frank... Musimy odnaleźć Jasona. 
Frank zacisnął pięści. To przecież on jest temu winny, a teraz Ann chce go odszukać?! Bez niego będzie łatwiej. 
Niepwenie jednak przytaknął, zmieniając się w ptaka i zabierając Annabeth szponami.

piątek, 28 marca 2014

Liebster Award

Znów zostałam nominowana ;333 Nie wiem za czo, ale nooo... XD
Btw nowego rozdziałka wypatrujcie dziś, ewentualnie jutro  C;


1. Co skłoniło cię do utworzenia bloga ?

    Chęć pokazania moich pomysłów większej ilosci ludzi ;3
2. Pisanie sprawia ci przyjemność ?
 I to baradzo *^*3. Czy chcesz kiedyś wydać książkę ?
 Chcę, nawet już ją zaczęłam C;
4. Jakiego przedmiotu w szkole nie lubisz ?
 Zdecydowanie fizyki i wf ;_____;
5. Jaki jest najlepszy zobaczony przez ciebie film ?
 Transformerski foreva <3 Ale powiem, że Frozen mnie urzekło bardzooo *.*
6. Jaka jest najlepsza przeczytana przez ciebie książka ?
    Seria Olimpijscy herosi <3
7. Czy piszesz jeszcze jakieś opowiadanie ?
  Moją książkę? XD
8. Który przedmiot w szkole jest twoim ulubionym ?
  muzyka <3 plastyka <3 biologia <3

9. Czy masz ulubionego/ulubioną pisarza/pisarkę ?
 Za dużo ich XD
10. Co jest twoim natchnieniem ?
 Muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka ;3
11.  Gdy piszesz robisz to w ciszy, czy przy słuchaniu muzyki ? ( Inna opcja? Napisz )
Przy muzyce, na pewno ^^

piątek, 14 marca 2014

rozdział IX

To może trochę psuje Thaluke, ale... No tak wyszło XD Osobiście jestem za Thalico, co pewnie zauważycie w tym rozdziale i następnym ;3 który btw pojawi się jeszcze dziś XD

Rozdział IX
Thalia



Gdy weszłam do domku od razu poczułam chłód. Wyczuwałam czyjąś obecność…wyraźnie czułam czyjś wzrok, powoli obserwujący moje ruchy.
- Kto tu jest? – Zapytałam i instynktownie zacisnęłam palce na łuku, drugą dłonią wyjmując strzałę. Odpowiedział mi cichy szmer. Cień wskazywał na człowieka, który małymi kroczkami zbliżał się w moją stronę, by w końcu wejść w strumień światła. – Kim jesteś i czego chcesz?! – Wycelowałam w środek jego piersi, lecz szybko opuściłam broń. – Luke…
- Niespodzianka słoneczko! – Rozłożył ręce w przyjacielskim geście. Czekał, aż rzucę mu się w ramiona. – No chodź! Nie bój się…Kronosa już dawno we mnie nie ma. – Uśmiechnął się i poczułam jak miękną mi kolana. ‘Szlag! Thalia! Przecież facet jest martwy! Ogarnij się!’-krzyczałam na siebie w duchu, a zewnętrznie tylko się uśmiechałam. Podeszłam do szafki i zapaliłam świeczkę.
- Odejdź. – Zaśmiał się.
- Nie bądź dla mnie, aż tak surowa.
- JUŻ! – Wrzasnęłam, w wszystkie świeczki nagle przygasły. Przestałam zwracać na niego uwagę. Robiłam to, co zawsze. Wyjęłam z szafki pidżamę i zaczęłam przygotowywać się do snu. Kątem oka zauważyłam, że zniknął. Utwierdzona w tym przekonaniu, zdjęłam koszulkę i sięgnęłam w stronę warkocza, by rozpuścić włosy. W tedy poczułam jego oddech, drażniący moją szyję. Jego dłonie spotkały moje w miejscu gdzie kończył się warkocz.
- Pozwolisz, że zrobię to za ciebie? – Zapytał zaskakująco łagodnym tonem. Potaknęłam, bo…sama nie wiem czemu. Delikatnie zdjął gumkę i rozplątał włosy, które opadły na moje odkryte ramiona. Utkwiłam wzrok w lustrze. On się w nim odbijał, to znaczy, że nie był tylko moim wyobrażeniem. – Widzisz jak pięknie wyglądasz? Nie rozumiem, dlaczego kiedyś ścięłaś włosy…
- Bo tak mi się podobało! - Warknęłam i odepchnęłam go. Stanęłam przed łóżkiem i rozpięłam zapinkę od stanika, a w tej chwili on przytulił mnie, zatrzymując go. Delikatnie muskał ustami moją szyję, ja mimowolnie głaskałam jego policzek i odchylałam głowę w bok coraz bardziej i bardziej.
- Pamiętasz, kiedyś mówiłaś mi, jak bardzo chciałabyś założyć rodzinę, mieć dzieci…
- Mhmmm…- Zamruczałam.
- Mogę ci w tym pomóc. – Wyszeptał wprost w moje ucho i nie wiem kiedy zdążył, szybkim ruchem odwrócić mnie twarzą do siebie. Patrzyłam w jego oczy i nagle poczułam, że go nienawidzę. Pchnęłam go w tył, prosto na szafkę ze świeczką. Przewróciła się, a ogień zaczął powoli ogarniać drewniane przedmioty. Luke nie miał z tym problemu. Szybko wstał i rzucił mnie na łóżko, pozbawiając ubrań niczym zawodowiec. Całował, nie dając dość do słowa.
- Luke...- Pocałunek. - przestań...- Kolejny. - Zatrzymaj ogień! - I jeszcze jeden. Zobaczyłam jak zdejmuje z siebie spodnie i potem ogarnęła mnie fala ciepła i nieograniczonej rozkoszy.

***********************

Obudziłam się na twardej ziemi, okryta tylko jakąś zwęgloną resztką tego co kiedyś było kocem. Leżałam głową na piersi Luke’a. Przez chwilę było mi dobrze, ale zorientowałam się, że znajdujemy się w miejscu gdzie stał domek Zeusa. Niedopalone resztki rzeczy tliły się słabym ogniem, a trawa w promieniu najbliższych paru metrów, była czarna jak w ogrodach Persefony. Szybko wstałam i zakrywając się tą częścią koca, chwyciłam stary miecz i wycelowałam w niego. Jeden szybki ruch, mogłam go zabić, ale…nie potrafiłam. Za każdym razem zatrzymywałam się, tuż przed osiągnięciem celu. W pewnym momencie zobaczyłam lekkie światełko, które stało się cieniem człowieka.
- Thalia! – Krzyknęła rozmazana postać. Miała głos Nica…nie, to był Nico. –Thalia! –powtórzył i znalazł się obok mnie. – Twój brat cię potrzebuje! – Lekkim gestem wskazałam na Luke’a. – Nim się nie przejmuj. Gaja go przysłała, by cię rozproszyć. On cię nie kochał i nigdy nie będzie…- Łzy popłynęły mi po policzkach. Zaczęłam krzyczeć, kopać niedopałki. Nico złapał mnie za ręce, zrobił to mimo, że był duchem i udało mu się.
- Thalia! Spójrz na mnie! – Wykonałam rozkaz. Uśmiechnął się. – Jason ma kłopoty, a ty jesteś tą, która może mu pomóc!
- A co z tobą czy Percy’m? – Posmutniał.
- Percy, Leo, Piper i….i ja…my…- Zatrzymał się. – my zginęliśmy Thalia.
- Ale…jak to?! Przecież, Percy i.. Na bogów, przecież Piper. Jason, on musi być…
- Załamany? I dokładnie tak jest. Tak wiele emocji, jego własna moc go przerasta. Thalia, musisz dostać się na Argo…
-Tylko jak?! Przecież nie umiem latać!
- Właśnie, że potrafisz! Tylko, przestań bać się wysokości. – Skupiłam się, na tym, że odrywam się od ziemi, ale nadal na niej stałam.
-Nie ja, chyba nie dam sobie rady.
- Dasz! Uwierz w to…-zamknęłam oczy. ‘uwierz w to…’ – Słowa Nica dźwięczały mi w uszach. Uwierzyłam i nagle poczułam, że nie mam gruntu pod stopami.
- Na bogów! Udało mi się! – Zaśmiałam się. Latanie to naprawdę niesamowita sprawa. 
Znalezienie statku wcale nie było takie trudne. Wokół niego zebrały się burzowe chmury. Zobaczyłam piorun trafiający w heroskę i zrzucający ją z pokładu. Potem rozpaczliwy krzyk Franka: ‘HAZEEEL!’

sobota, 1 marca 2014

rozdział VIII

Z lekka krótki, ale to chyba wina, tego, że nienawidzę gdy w jednym rozdziele jest więcej niż jedna narracja... Muszę to rozdzielać na mniejsze partie tekstu ;/

rozdział VIII
Jason

Chodź wszyscy staraliśmy się zachowywać normalnie, każdy przeżywał swoje małe załamanie. Hazel straciła brata, Annabeth chłopaka, no i ja dziewczynę. Frank chodził za Hazel jak cień i nie odzywał się nawet słowem, ale od czasu do czasu przytulał ją, gdy znów zaczynała płakać.
Leo całymi dniami siedział w maszynowni i praktycznie nie wystawiał nosa.
Tylko Ann, nie umiała znaleźć dla siebie miejsca. Chodziła po całym statku, jakby czegoś szukała, lecz wciąż miała tę zrezygnowaną minę.
Ja przesiadywałem na górnych partiach statku. Chłodny mocny i chłodny wiatr dawał mi jakąś moc. Gotujące się we mnie emocje znikały.
Ściskałem w dłoni zawieszkę z gołębiem i orłem z bransoletki Piper.  Co chciała mi powiedzieć, nim odeszła? Że bylibyśmy rodziną? Straciłem szansę na życie z tą którą kocham...
Ze złością rzuciłem zawieszkę w morze. Po moich policzkach popłynęły łzy. To za dużo, to wszystko mnie przerasta. Mnie i moje możliwości. A z każdą śmiercią jest coraz gorzej, bo czuję, że coraz więcej ode mnie zależy.
Kątem oka zauważyłem Annabeth. Stała na oparta o barierkę statku i głaskała swój coraz większy brzuch, który chronił jej dziecko. Czuła się opuszczona, na pewno. Jednak fakt ciąży musiał przytłaczać ją coraz bardziej. Chciałem jej pomóc, ale... Jak?! Byliśmy prawie w tej samej sytuacji. Czasem wystarczyło tylko spojrzenie w oczy i już oboje wylewaliśmy litry łez. Postanowiłem ja jakoś minąć i zaszyć się w kabinie.
Przesiedziałem w zamknięciu dobre dwie godziny. Nie zwracałem nawet uwagi na to jak bardzo chce mi się jeść. Umrę z głodu. Tak to całkiem dobra opcja.
- Jason? – Usłyszałem głos zza drzwi. – Wszystko okay? Nie byłeś na śniadaniu, ani…nikt cię ostatnio nie widuje. – Nie czekając na moje pozwolenie wślizgnęła się do pokoju. Jej blond loki delikatnie zasłaniały oczy, ale wiedziałem, że przez parę nocy nie spała. – Martwimy się o ciebie…
- Martwimy? Poza tobą… Oni nie wiedzą co czuję. – Łza popłynęła po moim policzku i gdy natrafiła na ranę, zapiekła. Skrzywiłem się, ale ona natychmiast zareagowała przykładając tam chusteczkę moczoną w nektarze. Obiecałem Percy’emu, że się nią zajmę, a tymczasem ona dba o mnie bardziej niż ktokolwiek. – Od momentu gdy mamy wspólną kabinę. Czuję tą pustkę, bardziej niż gdybym mógł mieć nadzieję, że ona jest w swoim pokoju. Dzień w dzień, budząc się rano…moja dłoń wędruje w bok, ale napotyka tylko zimny materiał prześcieradła. Łzy moczą pościel, ale jestem bezsilny. Nie zmienię tego co się stało. – Zauważyłem, że Annabeth się trzęsie. Jej oczy stały się szklane jak lustro. – Stoję przed otwartą szafą i widzę jej ubrania…odwracam się w bok, ale nie widzę jej stojącej obok, jej uśmiechu, gdy wybierała strój. Czuję jej perfumy, ale nie czuję jej dotyku…brakuje mi tej bliskości, tego ciepła. 
Rzuciła mi się w ramiona z płaczem.
- Bogowie Jason…straciłeś coś więcej niż tylko ją. – Nie miałem pojęcia o czym mówiła. – Nie powiedziała ci? Ah, no tak… Piper była w ciąży.
Smutek złapał mnie za gardło. O czym ona do mnie…? On zabił moją miłość i moje dziecko… O Annabeth wiedziałem, ale…

Wtuliłem się w jej włosy, zmoczyłem jej bluzkę strumieniami łez.
- Gdybym wiedział...
- To co?! Broniłbyś jej bardziej?! Zrobiłeś co mogłeś. Jej dusza jest w elizjum i jest jej tam dobrze. A jedyne co ty możesz teraz zrobić to się nie poddawać.
Patrzyła tak głęboko w moje oczy. Byłem pewien jej ruchu i nie zamierzałem zaprotestować, lecz w tedy statkiem wstrząsnął wybuch. I ja i ona wypadliśmy na pokład z niewiarygodną szybkością. Frank walczył z potworami sam, Hazel zaś usiłowała wyleczyć rannego Leona. Jej ręce się trzęsły, zbyt bardzo panikowała. Annabeth uklękła nad nim, ale załamała się.
Krew. Znów zakręciło mi się w głowie. Zamiast Leona na chwilę zobaczyłem Percy'ego. Jak umierał. Jak ja pomogłem mu umrzeć. Nie mogłem patrzeć na kolejną śmierć. To był mój błąd, ale miałem dość! Ze złością krzyknąłem w niebo:

- I CO! CO TYM ZYSKASZ GAJO?! NIE ZABIERZESZ KOLEJNEJ DUSZY! – I jakby na zawołanie, usłyszałem szept Hazel. ‘To nie ma sensu, Annebeth…on już nie żyje…’